środa, 26 kwietnia 2023

[137] Nina Reichter - Love Line


Nina Reichter Love line

    Jak pięknie się ta książka zaczynała. Od przypadkowego spotkania, od zauroczenia od pierwszej chwili, od magnetycznego przyciągania dwojga obcych ludzi. Każde z nich miało jednak wtedy już swoje życie, problemy. Przez zrządzenie losu ich drogi się rozeszły, by później w równie niesamowity sposób zejść. Zanim jednak bohaterowie znów się spotkali, czytelnik mógł dobrze poznać każdego z nich.

    Zarówno Beth jak i Mattowi autorka poświęciła mnóstwo czasu. Ich postacie są dopracowane, mają rozbudowaną historię. Można się wczuć w ich role i odbierać mocniej zdarzenia opisane w książce. Do pewnego momentu jest naprawdę idealnie. Bohaterowie są przyjaźni czytelnikowi, postępują w logiczny i zrozumiały sposób. Chcieliby, ale się boją. Czują niepewność, mają poczucie obowiązku względem innych osób. Mają własne problemy i rozterki i nie rzucają nagle całego swojego dotychczasowego życia dla nowej miłości. Wielki plus za to, że nie ma tam pośpiechu.

Nina Reichter Love line

 

    Ale...no odrobinka pośpiechu jednak by się przydała. Bo kiedy akcja teoretycznie już się rozkręca, on i ona wreszcie się spotykają, wiedzą kto jest kim, wszystko spowalnia. I już do końca ciągnie się jak flaki z olejem. Rozterek Beth było zdecydowanie za dużo. Na minus również zmiana charakteru Beth. na początku książki wydawała się ogarniętą babką, która dobrze radzi sobie z życiem. Ale przy Mattcie stała się nagle szarą, potulną myszą, która nie umie się postawić. A takich okazji było mnóstwo, bo z czasem Matt okazał się chamem i gburem, który celowo sprawiał przykrość kobiecie, w której podobno się zakochał.  

    Ani Beth ani Matt nie chcą się deklarować i otwarcie wejść w związek. Ciągną się za nimi niedokończone historie, i obydwoje są tak bardzo niezdecydowani, że nie potrafią nic z tym zrobić. Na pewien czas łączy ich praca, dla mnie jednak ten wątek jest tak naciągany, że aż przykro było czytać. Beth jest dziennikarką i przeprowadza z Mattem serię wywiadów, w których ten objaśnia jej pewien temat. Ale zamiast usiąść, pogadać, skończyć artykuł i pożegnać się - na tym etapie dalej udają, że to tylko relacja zawodowa i niebawem się pożegnają na dobre - chodzą sobie do muzeum, gotują kolacje, kolejne przedłużanie akcji na siłę, niestety w bardzo nudny i nic nie wnoszący sposób. 

Nina Reichter Love line

    Matt jeszcze więcej stracił w moich oczach, kiedy w książce pojawiła się Bree. Rany, jakim on był dla niej dupkiem, naprawdę inaczej nie da się tego określić. Dla Beth był gburem, dla Bree był gburem. Jakim cudem jakakolwiek kobieta mogła pomyśleć, że to dobry materiał na chłopaka? Im dalej czytałam, tym większy czułam niesmak. Matt był specem od manipulacji i wykorzystywał to na Beth. Toczył z nią jakieś dziwne gierki, zasmucał, upokarzał. Zachował się jak tchórz, kiedy dowiedział się całej prawdy o Beth. A to naprawdę nie był koniec świata, facet po prostu okazał się niedojrzały do związku. Okropnie antypatyczna postać. Jeśli do tego jeszcze dodać ogłupiałą nagle Beth, wiecznie jęczącą jaka to ona jest stara (przed trzydziestką) i że już nikt jej nie zechce, można stracić całą przyjemność z lektury.

    Zaczęło się tak pięknie, a skończyło źle. Akcja książka za bardzo się wlekła. Pełno w niej było zapychaczy, które nic nie wniosły. Bohaterowie stali się irytujący i odrzucający  - chociaż Matt akurat może i ratował sytuację, bo swoim zachowaniem wzbudzał silne emocje, bynajmniej nie pozytywne. Zakończenie było dobre, na miarę rozpoczęcia. Tragiczne, ale w dobrym tego słowa znaczeniu. Książka ma swoją kontynuację, ale ja nie będę po nią sięgać. Może gdyby relacja pomiędzy Beth i Mattem rozwinęła się odrobinę szybciej i nie byłoby tak nudno, resztę bym przebolała. Tak sobie jednak myślę, że ta historia byłaby dobrym materiałem na film. Bo ona jest naprawdę dobra, tylko opisanie jej trochę nie wyszło. Tak, film zdecydowanie bym obejrzała.



 

 

 

 

czwartek, 20 kwietnia 2023

[136] M. L. Stedman - Światło między oceanami


M.L. Stedman Światło między oceanami

    Tom Sherbourne wraca z wojny, ale jakaś jego część na zawsze zostaje w okopach. Aby wreszcie doświadczyć ciszy i skupienia, przyjmuje posadę latarnika na wyspie Janus Rock. Z czasem towarzyszką tego swoistego wygnania zostaje Isabel, młoda żona Toma. Nie przeszkadza im to, że stały ląd odwiedzają co kilka miesięcy, a przez pozostały czas muszą liczyć tylko na dostawy łodzią. Są sami, ale nie skarżą się na to. Choć ta izolacja na pewno wpływa na nich, zwłaszcza na Isabel.

    Mija kilka lat a los coraz mocniej doświadcza małżeństwo. Isabel traci kolejne trzy ciąże, popada w coraz większą depresję, a w końcu w obsesję posiadania dziecka. Kiedy więc do brzegów wyspy dopływa łódka z martwym mężczyzną i płaczącym niemowlakiem, kobieta uznaje to za dar losu. I nic nie jest w stanie jej przekonać, że zatrzymanie dziecka jest złe. Tom ulega Isabel, ukrywa prawdę przed wszystkimi i wspólnie z żoną przez wiele lat żyją szczęśliwie - ale na kredyt, bo budowanie swojego szczęścia na czyimś nieszczęściu, nigdy nie może skończyć się dobrze i w końcu przychodzi czas zapłaty.

M.L. Stedman Światło między oceanami

    Tom od razu wzbudził moją sympatię. Był obowiązkowy, szczery i oddany. Kochał żonę, swoją pracę - i dziecko, które los im zesłał. Potrafił jednak poświęcić własne pragnienia i uczucia, by sprawiedliwości stało się zadość. Współczułam mu, bo został ofiarą własnej dobroci. Chciał pomóc cierpiącej żonie, a został wmanewrowany w coś, co go przerosło. I czego jego sumienie nie potrafiło znieść. Isabel to dla mnie zupełnie inna historia. W przeciwieństwie do Toma, ona od początku mnie irytowała. Oczywiście, tłumaczyła ją choroba i tragedie, których doświadczyła. Ale w moim odczuciu nie usprawiedliwia to zła, które wyrządziła. Nie samo zatrzymanie dziecka, uratowanego w ostatnim momencie przed śmiercią w oceanie, ale to, co zrobiła po poznaniu najważniejszych faktów świadczy o tym, jak w gruncie rzeczy nieczułą i egoistyczną osobą była.

    Nie chcę zdradzać absolutnie nic poza to, co i tak zdradzone jest w opisie książki, bo ta historia pełna jest szczegółów i zaskoczeń, których nie chciałabym nikogo pozbawić. Fabuła jest zawiła. Wybory z przeszłości mają ogromny wpływ na teraźniejszość i bohaterów. Najmocniejszą stroną książki są emocje, wzbudza smutek, żal i złość. Czytelnik stawia się w sytuacji bohaterów i zadaje sobie pytanie: a co ja bym zrobiła? Ja nie wiem. Oczywiście, jestem pewna co należało zrobić. Ale do podjęcia właściwych wyborów zawsze potrzeba siły. Isabel nawet nie próbowała w sobie tej siły znaleźć. Nie było w niej ani odrobiny pokory czy żalu, nie potrafiła przyznać się do winy, przeprosić i odpokutować. Tylko siebie widziała w roli ofiary. Mocno zdziwiła mnie też reakcja społeczności, według mnie potwornie niesprawiedliwa i rozczarowująca.

M.L. Stedman Światło między oceanami

    Światło między oceanami to historia, która gwarantuję, że nie spłynie po was jak woda po kaczce. Wzbudzi wiele emocji i sprawi, że zaczniecie sobie zadawać pytania. To historia nieoczywista. Z jednej strony jest oczywiście tajemnica i napięcie, bo zakończenia nie można być pewnym. Z drugiej za to jest dylemat natury moralnej, który czytelnik czuje się w obowiązku rozwiązać. Ta historia pokazuje, że życie nie jest czarno-białe i nie zawsze da się postępować tak, by nikogo nie skrzywdzić - bo czasami naprawdę trzeba wybrać mniejsze zło, a nie jego brak. Cieszę się, że po nią sięgnęłam. Zaufałam rekomendacjom i dałam się pozytywnie zaskoczyć. Gorąco polecam.

środa, 19 kwietnia 2023

[135] Lauren HO - Lucie Yi NIE jest romantyczką


Lauren HO Lucie Yi nie jest romantyczką

    Współczesna wersja małżeństwa z rozsądku? Prawie. Lucie Yi czuje, że jest gotowa na dziecko. Uświadamia sobie też, że jej czas na zostanie matką dramatycznie się kurczy. Ona tymczasem jest po trudnym rozstaniu, poronieniu i póki co bez szans na kolejny, satysfakcjonujący związek. Za namową przyjaciółek zakłada konto na stronie, gdzie osoby chcące zostać rodzicem mogą wybrać idealnego dla siebie współrodzica. Nie ma to nic wspólnego z miłością, ale w końcu Lucie NIE jest romantyczką.

    Algorytm sparowuje Lucie z Collinem. Już po pierwszej rozmowie przypadają sobie do gustu i w końcu decydują się mieć razem dziecko. Wracają razem do Singapuru, gdzie mieszka wysoce toksyczna rodzina kobiety oraz jej najbliższe przyjaciółki. A także Mark - jej były, który próbuje z powrotem wkraść się w jej łaski.

    Lucie Yi NIE jest romantyczką to głównie komedia romantyczna, ale nie brak w niej smutnych momentów. Lucie jest mocno związana z rodziną, choć miałam wrażenie, że bardziej przez tradycję i normy społeczne niż przez miłość. Podczas czytania zaliczyłam mocne zderzenie z kulturą Chin, gdzie z jednej strony kobiety są wykształcone, zostają światowej klasy specjalistkami, awansują, a z drugiej nie mogą mieć nieślubnego dziecka, nie mogą się rozwieść z mężem potworem, nie mogą jednocześnie robić kariery i być matkami. Ostracyzm społeczny zaczyna się w ich własnych rodzinach, ale "dobrych" rad nie szczędzą im również totalnie przypadkowi ludzie, praktycznie wprost z ulicy. Na miejscu Lucie rzuciłabym to wszystko w diabły i pędem wracała do Stanów, zabierając ze sobą młodszą siostrę - czarną owcę w rodzinie, bo rozwódkę.


 
Lauren HO Lucie Yi nie jest romantyczką

    Lucie to niejednoznaczna postać. Z jednej strony wykształcona, pewna siebie, konsekwentnie przeprowadziła całą akcję z szukaniem współrodzica. Z dala od domu była odważna. I choć po powrocie do Singapuru dalej była pewna swojej decyzji, coś - może hormony - zaczęło popychać ją do idiotycznych decyzji. Przede wszystkim, była potwornie ślepa na to, jak bardzo niewłaściwą dla jakiejkolwiek kobiety osobą był Mark. Domowy dyrygent, a nie partner. A Lucie pozwalała mu wchodzić sobie na głowę i psuć relację z Collinem, która jak dla mnie od początku zmierzała ku happy endowi. Ignorowała własne uczucia, byle tylko przypodobać się Innym. A przede wszystkim, pozwalała pomiatać sobą rodzicom i rządzić swoim życiem.

    Czy Lucie wybierze romantyzm czy pragmatyzm? Odpowiedź wcale nie jest taka oczywista. W końcu zdecydowała się żyć i wychowywać dziecko w takim a nie innym środowisku, w specyficznej, trudnej dla samotnej matki kulturze. Co będzie dla niej ważniejsze? Dla mnie książka nie była klasycznym romansem. Nie czułam, żeby to kwestia "czy ona z nim będzie" była tutaj najważniejsza. Dla fabuły wiele wątków było ważnych, jak choćby kariera Lucie. Osią całej historii jest oczywiście ciąża, ale wraz z nią Lucie się zmienia, dojrzewa do pewnych decyzji i to było niezmiernie ciekawe. Owszem, po drodze przez wiele rozdziałów może psuć nerwy swoją łatwowiernością, uległością i brakiem woli. Mimo to książkę czyta się przyjemnie. 

Lauren HO Lucie Yi nie jest romantyczką

    Ogromnym plusem jest miejsce akcji. Chyba już wszystkim znudził się Londyn i Nowy Jork - a raczej fałszywy i wyidealizowany obraz tych miast przedstawiany w książkach i filmach romantycznych. Chiny i Singapur to powiew świeżości. To miejsce zaskakujące. Wiele w nim dobrze nam znanych symboli, miejsc czy zachowań, ale też wiele takich, które mogą być dla czytelnika niepojęte. Ja czułam oburzenie, czytając niektóre sceny, i nie rozumiałam dlaczego Lucie nie zareaguje inaczej. Bo ja bym... No tak, ale ona nie jest mną. Nie jest Polką, nie jest nawet Europejką. Kilkanaście miesięcy pracy w Nowym Jorku nie mogły zrobić z niej kogoś innego. Dlatego jej historia jest taka inna i taka ciekawa. I dlatego zakończyć się może różnie, bo Lucie wizja szczęścia nie musi być zachodnią wizją romantycznej miłości. Może to być wschodni model małżeństwa z rozsądku i poddania się absolutnej władzy Pana Męża. 

    Polecam książkę. Mimo momentami trudnej tematyki jest zabawna i lekka, i szybko się ją czyta. Nie zmusza się głębszych przemyśleń, ale z pewnością dostarczą wzruszeń i rozrywki.

piątek, 14 kwietnia 2023

[134] Magdalena Witkiewicz - Zamek z piasku

 

Magdalena Witkiewicz Zamek z piasku

    Na początku roku sięgnęłam po książki Magdaleny Witkiewicz. Aż w końcu poczułam lekki przesyt historiami niewiernych kobiet. Zdaję sobie sprawę, że to na pewno wpływa na moją ocenę książki. Że pewnie bardziej by mi się podobała, gdybym w tym czasie nie przeczytała dwóch podobnych. Ale biorąc pod uwagę, że wszystkie trzy napisała ta sama autorka chyba mogę trochę popsioczyć na to, jak bardzo były do siebie podobne i że Zamek z piasku wcale mnie nie zaskoczył?


    Poznajcie Jęczącą Weronkę. Kobietę zafiksowaną na punkcie posiadania dziecka. Szukającą pomocy medycznej wszędzie tylko nie u psychologa. I absolutnie nie chodzi mi o to, że jej potrzeba potomstwa to problem do zlikwidowania, zapomnienia o nim, że powinna zrezygnować. Weronika po prostu nie potrafiła sobie z nim poradzić. Niespełnione pragnienie powoli niszczyło życie jej i jej najbliższych. A mnie tak strasznie popsuło lekturę, że czytałam naprawdę ze złością. Ze złością na główną bohaterkę. Na jej infantylne zachowanie. Na jej brak szacunku dla męża, dla siebie samej. Na jej ciągłe jęki, jaka to ona nie jest nieszczęśliwa. Na to jak bardzo to jedno jej uczucie zdominowało całą akcję i każdą jej rozmowę. Bardzo szybko miałam dość.

Magdalena Witkiewicz Zamek z piasku


    Weronika jest uwikłana w dwie relacje, i w każdej z nich jest stroną która tylko bierze. Jak bardzo egoistką była nawet w kontaktach z kochankiem, to głowa mała. Do tego tkwiła w jakiejś chorej, toksycznej przyjaźni z kobietą, która uwodziła jej męża. Zresztą, nie ona jedna. No tego już zupełnie nie potrafiłam zrozumieć. To była postać zupełnie pozbawiona charakteru. Mdła do bólu, cała składała się tylko z jednej myśli: "chcę dziecka". Nie współczułam jej. Nie potrafiłam wczuć się w jej sytuację, zrozumieć jej bólu, przez jej jednoznacznie roszczeniową postawę. Ja CHCĘ, ty mnie nie obchodzisz, więc siedź cicho i bądź taki jaki chcę, żebyś był.


    Cała fabuła książki to opis romansu kobiety, tego jak do niego doszło, jak trwało i jak się zakończyło. To chyba miała być próba rozgrzeszenia kobiety, ale dla mnie te argumenty, dlaczego zachowała się tak a nie inaczej, nie miały sensu. Każdy związek ma trudniejsze momenty, chwile rozczarowań i żalu, ale kręgosłup to kręgosłup, albo się go ma i pozostaje uczciwym, albo nie ma i zdradza. Zresztą, Weronika do końca pozostała oszustką, nie próbowała tak naprawdę naprawić swoich błędów, a tylko na nowo poukładać sobie życie, żeby było jej ciepło i wygodnie. 

Magdalena Witkiewicz Zamek z piasku


    Rozczarowałam się książką. Nie znalazłam w niej ciekawej fabuły, pogmatwanej akcji i zwrotów akcji. Nie było też głębokich przeżyć i wzruszeń. Główna bohaterka mnie nie kupiła, a tylko strasznie wkurzyła swoją postawą i zachowaniem, i irytowała mnie każda próba jej wybielenia. Podobało mi się pióro autorki. To jej czwarta książka, którą przeczytałam, i czyta się je naprawdę świetnie. Dlatego będę kontynuowała zapoznawanie się z jej twórczością, ale teraz muszę dokładniej wczytać się w opisy książek i nie zabierać się już za nic podobnego, bo to po prostu nie moja tematyka. Mam do niej odmienne podejście niż autorka i nie sprawia mi przyjemności czytanie takich historii.

czwartek, 13 kwietnia 2023

[133] Katarzyna Bonda - Urodzony morderca

 

Katarzyna Bonda Urodzony morderca

    W lesie nad Wisłą znaleziony zostaje spalony samochód z jego właścicielem w środku. Policjanci, którzy zjawiają się na miejscu, padają ofiarą zastawionej pułapki. Huber Meyer po raz kolejny angażuje się w śledztwo, próbując dociec, dlaczego warszawski biznesmen musiał zginąć. I kto wydał na niego ten wyrok.

 

    Już na początku śledztwo ujawnia bardzo długą listę kochanek mężczyzna i motyw zabójcy od razu nasuwa się sam - zabił mąż jednej z kobiet. Ale której? I jak to zrobił? Kto mu pomagał? W sprawę angażuje się coraz więcej osób bo i tropów przybywa. I jak zwykle nikt nie pali się do mówienia całej prawdy. Czytelnik znów otrzymuje zeznania, z których część można między bajki włożyć. To okazja do wykazania się intuicją i zabawy w śledczego. Czy najprostsze rozwiązanie rzeczywiście jest tym właściwym?

Katarzyna Bonda Urodzony morderca


    Niektóre części z serii o profilerze czyta się łatwiej, inne trudniej. Urodzony morderca jest zdecydowanie jedną z łatwiejszych, ale też bardziej wciągających historii. Wystarczy trochę ciszy i spokoju i przepadamy z kretesem, tak bardzo się wciągamy. Jest tu też dużo łatwiej niż na przykład w Zimnej sprawie, gdzie w pewnym momencie się pogubiłam. Akcję łatwo jest śledzić, pojawiają się też wskazówki i fragmenty opowiadane przez główny czarny charakter, co pozwala domyślić się zakończenia na długo przed tym, niż ono nastąpi. Finały są dwa - dla mnie ani jeden ani drugi nie był zaskakujący, dzięki wskazówkom domyśliłam się ich. Zabrakło więc emocjonującej sceny, kiedy nagle wszystko trafia na swoje miejsce. Jeśli jesteście fanami tajemnicy do samego końca, możecie poczuć rozczarowanie. Bo nie wiem jak bardzo nieuważnie trzeba by czytać, żeby pozostać nieświadomym do samego końca.

Katarzyna Bonda Urodzony morderca

 

    Mimo że tajemnica była dość łatwa do odgadnięcia, jak zwykle towarzyszyło jej wiele wątków pobocznych. Ich wyjaśnienia nie były już takie oczywiste i to one trzymały w napięciu. Kilka z nich było też właściwie zbędnych i nie miało żadnego wpływu na zbrodnię. Do samego końca myślałam, że wszystko okaże się ze sobą powiązane, ale jednak nie. Po zakończeniu książki miałam wrażenie, że część osób i ich historii było tylko zapchajdziurami, których wątki się po postu urwały i tak właściwie nie wiadomo było po co pojawiły. 

Katarzyna Bonda Urodzony morderca

 

    Urodzonego mordercę oceniam bardzo dobrze. To historia bardzo prawdopodobna i zapewne bliska sercom wielu czytelników, ponieważ zawiera kilka zwyczajnych, ludzkich historii, które łatwo zrozumieć. Ilość wątków z jednej strony podtrzymywała napięcie i zainteresowanie, a z drugiej część z nich okazała się nie mieć znaczenia i mogła wprowadzić chaos. Zakończenie można ocenić różnie, w zależności od tego, czego się spodziewało. Ja nie oczekiwałam zaskoczenia i spodobało mi się rozwiązanie, którego mogłam się sama domyślić. Uważam też, że bardzo dobrze pasowało do reszty fabuły. Sama historia śmierci biznesmena - oraz jego wcześniejszego życia - była interesująca i budząca w czytelniku pytania, kto tu tak naprawdę był ofiarą. Mam jednak wrażenie, że "Urodzony morderca" odrobinę odstaje od stylu poprzednich książek. Nie jest ani lepiej ani gorzej, po prostu troszkę inaczej. Polecam tym, którzy czytali poprzednie części, ale również nowym czytelnikom. Do przeczytania tej części nie trzeba znać fabuły poprzednich, ponieważ scen nawiązujących do przeszłości jest jak na lekarstwo i zdecydowanie można wszystko zrozumieć, nie znając wcześniej Huberta Meyera.


Za egzemplarz do recenzji dziękuję Wydawnictwu Muza.