wtorek, 1 października 2019

[51] Tessa Afshar - Perła w piasku

Skuszona okładką i opisem książki, obiecującym orientalną historię jednej z biblijnych postaci, sięgnęłam po książkę. Liczyłam na piękne opisy przyrody i zwyczaje mieszkańców pustyni. Na dramatyczne wydarzenia, żywych bohaterów, jednym słowem - porywającą historię. Niestety, lektura okazała się gorzej niż zła.



Zacznijmy od tego, że jeden z najciekawszych okresów życia Rachab został praktycznie pominięty. Jej życie w Jerychu było opisane pobieżnie, jakby w ogóle nie miało znaczenia. Tak, było nieprzyjemne, z pewnością nie mogło zostać uznane za inspirujące, ale stanowiło takie pole do popisu dla autora. Starożytne Jerycho z niezdobytymi murami, ze swoimi krwiożerczymi bogami, ze skandalicznym sposobem życia najbogatszych. No ale trudno, pomyślałam sobie, autorka ominęła to bo na pewno chciała skupić się na czymś innym, czemu poświęci większość książki.

"Perła w piasku" jest tak przesycona religijnością autorki, że momentami aż nie mogłam tego znieść. Miałam wrażenie, że czytam nie powieść, a podręcznik do religii. Problem leżał chyba w tym, że autorce nie udało się zachować równowagi pomiędzy akcją a wywodami na temat miłości Boga. Książka była po prostu nudna. Samo nawrócenie Rachab było bardzo naciągane. O Bogu opowiedział jej żołnierz z Jerycha, a ona po kilku zdaniach stała się jego znawczynią i gorliwą wyznawczynią. Kobieta przyzwyczajona do innych bogów powinna wysnuć inne wnioski i dużo trudniej powinno jej być uwierzyć w tak odmienne bóstwo. Dla niej powinno to być w ogóle niepojęte, że jakikolwiek bóg może być tak dobry. Jej nikt nie przekonywał, nikt jej nie opowiadał, nie nauczał, sama odkryła prawdę. Nierealne.



Jerycho zostaje zdobyte, a jedyni ocalali - Rachab i jej rodzina, przyłączają się do Hebrajczyków, wrogów. Kolejny zgrzyt. Hebrajczycy byli potworami, inaczej tego nazwać nie mogę. Ocenili innych przez pryzmat własnej wiary i zwyczajów, uznali mieszkańców Kaanan - wszystkich! - za grzeszników, którzy nie zasługują na życie. I ich sukcesywnie wymordowywali. Oczywiście, głosząc jednocześnie nauki o miłosierdziu. Dla mnie była to potworność, zwłaszcza opis zdobywania Jerycha. Nie potrafię zrozumieć, jakim trzeba być człowiekiem, żeby po czymś takim z własnej woli dołączyć do morderców swoich sąsiadów, przyjaciół, dalszych krewnych? Jak bardzo trzeba było ich nienawidzić, żeby ucieszyć się z ich śmierci i stać się jednym z oprawców, przyczyniać się do kolejnych mordów? Rachab i jej rodzina to zdrajcy. Kobieta wiedziała o planach Hebrajczyków i pomagała im. Jak to mogło nie splamić jej sumienia gorzej niż bycie prostytutką? Wiem, że historia chrześcijaństwa pełna jest przemocy w imię wiary. Ale w "Perle w piasku" mamy pochwałę tych czynów i zupełny brak obiektywizmu.



Autorka pisze naprawdę pięknie. Ma świetny styl, fragmentami o miłości i wybaczeniu potrafi trafić do serca czytelnika. Szkoda tylko, że nie zna umiaru i nie poświęca w ogóle czasu na budowanie akcji. W książce jest tyle absurdów, że nie wiem jakim cudem dotrwałam do końca. Rachab poznaje Hebrajczyków, kiedy ci przychodzą do miasta szpiegować. Śmiać mi się chce, w jaki sposób autorka to opisała, jak bardzo beznadziejne to było. Szpiegowanie nie było Hebrajczykom potrzebne - nie mieli zamiaru używać podstępu ani tak naprawdę walczyć. "Szpiedzy" weszli tylko do jednego budynku i rozmawiali tylko z jedną osobą. To ma być "szpiegowanie"? No chyba jednak nie. Co dalej? Rachab twierdzi, że lista grzechów jej i jej rodziny ciągnie się w nieskończoność, a mowa jest tylko o profesji kobiety i oddaniu w ofierze dziecka jej siostry. Ona i jej rodzina to zdrajcy, a traktowani są jako postacie pozytywne. Szalmon to głupek, który uważa, że jego pierwsze małżeństwo było jałowe, bo jego żona nie była równie fanatyczna jak on - dokładnie takie słowa zostały użyte.

 Po opuszczeniu ruin Jerycha, zaczyna się wielka historia miłosna Rachab i Szalmona. To akurat mi się podobało. Było coś rozczulającego w ich wzajemnych unikach i niepewności, w ich walce z własnymi uczuciami. Naprawdę dobrze przedstawiony został strach i wstyd Rachab, żal i miłość Szalmona. To wszystko poszło dobrze, naturalnie i gładko, z morałem i jakąś lekcją. Ale tak nudno, że do czytania musiałam się zmuszać. Bo oprócz zapewnień o wzajemnej miłości i ciągłych rozmyślań Rachab i Szalmona na temat Boga, wybaczania i pokuty, nie działo się zupełnie nic.



Podsumowując, książki nie polecam. Nie ma w niej żadnej akcji ani fabuły. Autorka wprawdzie pisze bardzo dobrze, ale tematyka spodoba się bardzo wąskiemu gronu czytelników, większości nie spodoba się bezkrytyczne podejście do aktów ogromnego okrucieństwa. Autorka opisała ohydne mordowanie mieszkańców miast, które nic nie zawiniły Hebrajczykom.  Kiedy zaczynała pisać o sprawiedliwości Hebrajczyków, która jest po prostu okrucieństwem, jej bohaterów zaczynało się nienawidzić.  Bóg Hebrajczyków był bogiem bardzo mściwym i okrutnym, który karał nie za grzechy, ale za nieczczenie go. Mnie ta lektura na pewno nie sprawiła przyjemności. Fakt, wzbudziła silne emocje, nie mogłam nie czuć gniewu czytając o czynach Hebrajczyków. Ale to nie jest to, czego oczekuję od dobrych książek. Dla mnie ta książka to kompletna pomyłka.




4 komentarze:

  1. Skoro nie polecasz, to raczej będę unikać. Twoja argumentacja mnie przekonała.

    Książki jak narkotyk

    OdpowiedzUsuń
  2. Czuję, że książka mogłaby mnie irytować więc podziękuję. 😊

    OdpowiedzUsuń
  3. Kolejny zmarnowany potencjał. Często ostatnio takie widzę, coś co mogłoby być niesamowitą historią, a autorzy skupiają się na bzdurach.

    OdpowiedzUsuń
  4. Szkoda, myślałam, że to będzie niezła książka...

    OdpowiedzUsuń