niedziela, 13 sierpnia 2017

[1] Scholastique Mukasonga - Maria Panna Nilu


Nie chcę dłużej żyć w tym kraju. Rwanda to kraj śmierci. Pamiętasz, co opowiadali nam na lekcjach religii, cały dzień Bóg przemierza świat, ale co wieczór wraca do siebie, do Rwandy. No i podczas gdy Bóg podróżował, Śmierć zajęła jego miejsce. Kiedy wrócił, zatrzasnęła mu drzwi przed nosem. Śmierć wprowadziła swoje rządy w naszej biednej Rwandzie. Ma plan i postanowiła zrealizować go do końca. Powrócę, kiedy nad naszą Rwandą znowu zaświeci słońce życia. Mam nadzieję, że cię tu zobaczę.



W głębokiej dżungli, tam gdzie potężny Nil wąskim strumieniem wypływa spomiędzy skał, jest kapliczka, a w niej figura Marii Panny Nilu – opiekunki Rwandy. Co roku w pielgrzymkę do małej kapliczki wyruszają uczennice pobliskiego liceum, sama rwandyjska elita. Córki generałów, ministrów, przywódców politycznych, dziedziczki najbogatszych i najpotężniejszych mężczyzn w kraju. Córki zwycięskich Hutu – tych, którzy dokonali przewrotu, wymordowali Tutsi, i przejęli władzę. Jednak Europa nie patrzyła przychylnie na to, w jaki sposób traktowani byli przegrani i będący w mniejszości Tutsi. Dlatego Rwanda musiała pójść na kompromis, bo od Europy, a już zwłaszcza Belgii, nie mogła się odciąć. Pozwoliła kilku dziewczynom Tutsi uczyć się w elitarnym liceum, zdobyć wykształcenie i dyplom, który w przyszłości miał otworzyć przed nimi drzwi do lepszego życia. Książka niestety nie ma happy endu – nie ma lepszego życia, nie ma sukcesu.

Maria Panna Nilu napisana jest w specyficzny sposób. Nie ma jasno określonej fabuły, wątku, który prowadzi nas od początku do końca. Każdy rozdział to inna historia. Bohaterki są te same – uczennice liceum, zarówno Tutsi jak i Hutu. Są to ich wspomnienia z początków nauki, relacje pomiędzy koleżankami, odkrywanie świata przez dorastające dziewczyny. Całkiem zwyczajne historie zwyczajnych dziewczyn, żyjących jednak w tak różnym świecie od naszego. Na zakończenie nic nie jest w stanie przygotować. Bo to co straszne i zaskakujące przychodzi zaraz po tym co normalne, lekkie i zabawne. W jednej chwili mamy opowieść o szkolnych psikusach, a w następnej obraz totalnej masakry, dzikości drzemiącej w człowieku. Chciałoby się nie wierzyć, że człowiek może zrobić coś takiego drugiemu człowiekowi, wpaść w takie szaleństwo, dać się omamić. Przestać być jednostką, a stać się elementem tłumu, nie myślącym, nie żałującym, pędzącym ślepo za innymi. Ale niestety trzeba uwierzyć, bo historia Rwandy jasno pokazuje, że to nie ma takiej potworności, której człowiek by się nie dopuścił.

Książka wzbudza bardzo silne emocje. Po jej przeczytaniu milion myśli kłębiło mi się w głowie i nie tak łatwo było mi się przerzucić na następną lekturę. Maria Panna Nilu to ten rodzaj książek, za które dostaje się nagrody, ale które mają małą szansę na zostanie bestsellerem. Polecam wam jednak sięgnięcie po nią, tym bardziej, że jest ona dość krótka, i zdecydowanie się nie dłuży. A jeśli już wciągnięcie się w temat i zechcecie się jeszcze trochę bardziej podręczyć, obejrzyjcie film Hotel Rwanda. Tylko koniecznie zaopatrzcie się w zapas chusteczek.